wtorek, 25 maja 2010

Zielono mi....szparagowo

Wreszcie są! Jest coś niesamowicie pociągającego w tym,że szparagi są tylko raz w roku. Jak tylko cena spada poniżej 10 pln za pęczek nie mogę się oprzeć i chciałabym je jeść codziennie: na śniadanie, na obiad na kolacje. Obłęd.

Sprawa ze szparagami nie jest aż tak prosta: najpierw trzeba pozbyć się łykowatej części: najlepiej przełamując każdy szparag. Oczywiście można obciąć po prostu całą wiązkę w jednym miejcu.Ale nigdy nie ma ma pewności. Tymczasem przełamując, wiemy że to co zostaje jest pyszne i nie włókniaste.



Druga boleść: trzeba obieraczką zdjąć część skórki. Długie wstążki włókien-czasochłonna praca. Ale potem: pycha pycha! Grunt to nie gotować szparagów w wodzie. Jeżeli już istnieje taka konieczność to chociaż krótko. Sparag w wodzie traci na smaku. Najlepiej jest je usmażyć na oliwie lub na maśle. Albo zapiekać.




Mój ulubiony sposób na szparagi to zapiekanka z młodymi ziemniakami i marchewkami. Trzeba je podgotować trochę na parze, a potem razem ze szparagami, oliwą i czosnkiem upiec w piekarniku aż do złoto brązowych akcentów, co w zasadzie zajmuje około 30 minut. Pycha pycha pycha. Po upieczeniu można posypać parmezanem, pietruszką doprawić solą i pieprzem.

Dziś na kolację uproszczona i dietetyczna wersja tego dania: zapiekane szparagi. Umyte, przełamane i oskrórkowane szparagi wraz z wiórkami masła piekę w naczyniu żaroodpornym przez ok 30 minut. Na ostatnie 10 posypuję serem- tym razem był to pecorino romano.

Do picia było białe wino z mojej ukochanej winiarni Wino i Jazz. Bardzo wiosnennie :) Specjalna właściwość tego trunku to oleistość. Nigdy nie doświadczyłam wina, które byłoby tłuste. Ciekawe...